Od tej chwili las nawiedzają wyłącznie łysi z amstaffem (nie na smyczy), zboczeńcy, złodzieje, bandyci, rozjeżdżający las gówniarze na quadach, okoliczni alkoholicy orazi poszukiwacze skarbów.

Dawno, dawno temu dzień w dzień chodziłam z moją zbójecką trójką psów do lasu na spacer. Dwie goldenice i chart kaszubski grzecznie szły przy nodze na potrójnej smyczy, po czym u podnóża góry zwanej przez tutejszą ludność Diabelną siadały i smycze im odpinałam. Po załatwieniu spraw zasadniczych psy zaczynały obiegać mnie w promieniu mniej więcej 20 metrów i w trakcie godzinnej pętli w lesie doprowadzały do miejsc, gdzie coś ciekawego się zdarzyło. W ten sposób dowiadywałam się, że borsuki mają małe (Balunia leciała po mnie i doprowadzała mnie do nory w borsuczej górze i macierzyńsko popiskiwała nad wejściem), że ukradziono samochód i rozebrano go na sztuki, że poszukiwacze skarbów znaleźli pociski przeciwczołgowe (Bebe pokazywała mi takowy ze zdjętą łuską), że kłusownicy zabili sarnę (strasznie ciężko doszorować potem psa ), że mafia próbowała kogoś zastraszyć (psy doprowadziły mnie do urwanego i zwisającego z buku sznura), że idą na nas dziki (psy chowały się za drzewami i nerwowo skamlały, żebym do nich dołączyła), że w krzakach siedzi zboczeniec (Bajbus warczał i wskazując nosem pytał się, czy może faceta pogonić), że idzie znajomy, zaprzyjaźniony pies (od razu zaczynała się zabawa w ganianego), czy też kilku łysych z amstaffem (cała trójka szła przy nodze zjeżona i złowrogo warczała).

Z części tych rewelacji zwierzałam się policji i psia czujność zawsze spotykała się z ich uznaniem. Spotykaliśmy też regularnie leśniczego i nigdy nie miał pretensji, że psy nie są na smyczy; w końcu sam widział, jak się moje psy zachowują. Zresztą widział również, że zawsze przy okazji zbieram potłuczone szkło, czy jakieś plastiki w siatę. Przez te lata stanowiliśmy pożyteczny element lasu.  

Potem wprowadzono obowiązek prowadzenia psa na smyczy i w kagańcu.

Straż miejska na stałe ustanowiła sobie u podnóża Diabelnej miejsce łapanek.

Od tej chwili las nawiedzają wyłącznie łysi z amstaffem (nie na smyczy), zboczeńcy, złodzieje, bandyci, rozjeżdżający las gówniarze na quadach i poszukiwacze skarbów.

Z niepojętych przyczyn tego towarzystwa jakoś straż miejska nigdy nie zaczepia.

Stojąca na skraju lasu babcia z kundelkiem wielkości kota – oto jest ich ulubiona ofiara.


 

I tak właśnie wyglądają skutki jednej głupiej ustawy.

A jak pomyślę, że wciąż rosnąca banda urzędników wytwarza dzień w dzień kolejne setki kretyńskich ustaw – źle mi się robi.

 

A te śliczne maluchy są ofiarą innej kretyńskiej ustawy - zakazu rozmnażania i sprzedaży psów bez rodowodu.

I skoro tak,  zostaną (za zgodą Właściciela) - wprowadzone do Jaj Be jako kameralny nonet karelski na niedźwiedzie. Tapir padnie z zachwytu. Już nie mówiąc o bezjedynkówkach, które adoptują je na pewno.

 

















































































 

Zresztą -  żeby nie było - my też jestesmy  ofiarami.   I to całego stosu ustaw. Tylko nas już nikt nie adoptuje.